o Benedykcie XVI i Kościele

jeśli ktoś nie wie, skąd się wziął kryzys ekonomiczno-finansowy, a chciałby wiedzy zaczerpnąć u samego źródła, papież śpieszy z wyjaśnieniem.

nie jakiś tam spadek cen nieruchomości, upadłości banków i firm ubezpieczeniowych, kryzys zaufania na rynku międzybankowym, kryzys na rynku pracy i surowców. nie. winne jest bałwochwalstwo. czyli człowiek grzeszy, więc Pan Bóg zsyła kryzys (upraszczając). zaiste, interpretacja godna profesora teologii, którym jest Benedykt XVI. możnaby się spodziewać po papieżu bardziej rozbudowanej interpretacji zjawisk ekonomiczonych dziejących się we współczesnym świecie. ale dostaje się dość prymitywną wykładnię przyczynowo-skutkową.

nie napiszę "a myśmy się spodziewali....", bo wybór akurat tego papieża nie nastroił mnie specjalnie pozytywnie co do przyszłości Kościoła pod jego rządami. nie jestem rozczarowany, bo się za wiele nie spodziewałem. i coraz bardziej się przekonuję, że miałem rację. nie chciałbym się zbytnio przechwalać, ale zaraz po wybraniu kardynała J. Ratzingera na papieża powiedziałem, że jest to wybór raczej zachowawczy, choćby ze względu na wiek wybranego papieża (78 lat) i niczego nadzwyczajnego spodziewać się prawdopodobnie nie należy. jak widać, miałem rację. żeby nie być jedynym krytykiem Benedykta XVI, przywołam artykuł Marco Polittiego zamieszczony w dzienniku La Repubblica,a zamieszczonym w internecie tutaj .

i nadzwyczaj słuszne jest pierwsze zdanie wspomnianego artykułu, mówiące tak: "W trzecim roku pontyfikatu Joseph Ratzinger pokazuje obraz Kościoła okopującego się na pozycjach obrony wartości; obraz, który nie przemawia do uczuć zwyczajnych ludzi. Jakby dla Benedykta XVI doktryna znaczyła więcej niż więź z wiernymi".

faktycznie, Kościół nie sprawia wrażenia przyjaznej instytucji, bo co by nie mówić, oprócz wymiaru eklezjalnego jest również w sensie ludzkim instytucją. jest instytucją sprawnie zarządzaną - może czasem zbyt sprawnie; dbającą o swoje interesy i funkcjonariuszy - może czasem zbyt tym pochłoniętą; zajętą sprawami niebieskimi - owszem, ale czasem zbyt oddaloną od codziennych spraw tak zwanych zwykłych ludzi; pokazującą heroiczne wzorce - ale wymagającą heroizmu od każdego, nawet od tych, których na ten heroizm nie stać; wreszcie: chcącą wpływać na losy świata - ale nie przez przepowiadanie Ewangelii, ale przez doraźne środki, takie jak wpływanie na stanowione prawo i niepozostawianie miejsca na ludzkie sumienie, tak zwany zdrowy rozsądek i wspólne wszystkim ludziom wartości zakorzenione w ich sercach.

powyższe opinie na temat Kościoła jako instytucji dotyczą Kościoła w Polsce, bo o nim wiem co nieco. być może na świecie jest podobnie albo wręcz odwrotnie, ale na ten temat nie śmiem się wypowiadać.

oczywiście Kościół w Polsce jest pełen dobra czynionego przez różnych świętych ludzi: kapłanów i biskupów, braci i siostry zakonne, świeckich i różne organizacje. tego wcale nie neguję, bardzo jestem z tego dumny, pochwalam to i podziwiam. ale nie do końca podoba mi się postawa niektórych pasterzy Kościoła w różnych kwestiach. ta notka jest tego jakimś wyrazem.

odniosłem się tylko do pierwszego zdania wspomnianego artykułu, bo jest on właściwie naszpikowany celnymi stwierdzeniami. zainteresowanych zachęcam do zapoznania się z całością. a temat pewnie jeszcze będę rozwijał.


Etykiety: | 0 komentarze

parę słów o in vitro

jak mogłaby się notka nie zacząć od odpowiedniego odnośnika? no jak? otóż nie mogłaby ;-)

służę uprzejmie zatem:
tutaj jest ważny głos w debacie nad in vitro. wypowiada się profesor Stanisław Obirek. przy czym najważniejsze słowa nie dotyczą samej ustawy, ale dotyczą nauczania Kościoła katolickiego. brzmią następująco: "Stało się bowiem coś niedobrego z obecnością religii w przestrzeni publicznej w naszym kraju. A zwłaszcza z nauczaniem jednego z Kościołów. Jego głos, który powinien być jednym z wielu głosów wspólnot religijnych współtworzących polskie społeczeństwo, stał się głosem nie tylko dominującym, ale wręcz narzucającym rozwiązania konkretnych problemów, które są i powinny być rozwiązywane w wyniku społecznego kompromisu." nic dodać, nic ująć.

dalej pisze Obirek o tym, że nauczanie KRK w kwestiach antykoncepcji (i innych kwestiach) nie jest nauczaniem nieomylnym. trudno się z tym nie zgodzić, mając choćby na uwadze stosunek Kościoła do różnych twierdzeń naukowych, że odwołam się za autorem choćby do Kopernika i Darwina. poza tym posłowie tworzący prawo zapominają, że jeśli coś nie jest zakazane, nie oznacza to automatycznie, że jest nakazane. przecież nikt nikogo nie zmusza do zapłodnienia in vitro, jeśli jest to niezgodne z jego przekonaniami. podobnie z aborcją, stosowaniem antykoncepcji i wieloma innymi sprawami. niby jest to rzecz oczywista, ale jak widać, nie dla wszystkich.

jako liberał (obyczajowy) uważam, że ważne jest, żeby dać człowiekowi wybór określony jakimiś ramami. oczywiście równie ważne jest ograniczenie zastosowania prawa ściśle określonymi warunkami. innymi słowy, nie jest tak, że wszystko i zawsze, co nie jest zabronione, jest dozwolone, ale dozwolone jest coś i w ściśle określonej sytuacji.

jak to ładnie powiedziała profesor Magdalena Środa w wywiadzie dla Dziennika"po co stawiać na jedną partię, skoro może mieć wszystkie" (cały wywiad tutaj). i tak to wszystkie znaczące partie albo zabiegają o poparcie KRK, albo odnoszą się do jego propozycji w różnych kwestiach. i zamiast rzeczowej debaty na różne ważne tematy partie zajmują się tym, co KRK ustami swoich hierarchów uważa na ten albo inny temat. celowo piszę "ustami hierarchów", gdyż często większość "szeregowych" katolików ma zdanie zgoła odmienne w wielu kwestiach. ale w dyskursie publicznym raczej tego nie słychać. kłania się tutaj kwestia manipulacji wypowiedzi i prezentowania jej przez media, ale to temat na inną, obszerniejszą notkę.

moim skromnym marzeniem jest, by Polska była krajem świeckim, w którym do pisania ustaw niekoniecznie zaprasza się Kościół, a jeśli już ktoś uzna to za rzecz niezbędną, to powinno się dla zapewnienia pluralizmu zapraszać przedstawicieli wszystkich Kościołów, a nie tylko katolickiego. KRK za poprzedniego ustroju przyzwyczaił się do dominującej pozycji. ale sytuacja się zmieniła, czy tego chce, czy nie. sorry, Winnetou.

świetnym przykładem zaprzeczenia takiego podejścia jest tak zwana ustawa Gowina, do pisania której nie zaproszono przedstawicieli innych Kościołów (nie wspominając o wyznaniach niechrześcijańskich, również obecnych na duchowej mapie Polski), choć przecie wyborcami PO są nie tylko katolicy. nie wspomnę o tym, że nie zaproszono przedstawicielek środowisk kobiecych itd. ale widocznie PO pisze ustawę mając na uwadze kolejne wybory, a nie tych, których ta ustawa naprawdę powinna dotyczyć, czyli osoby nie mogące mieć dzieci.

i jeszcze jeden odnośnik na koniec, ponownie wypowiedź profesor M. Środy. tym razem na temat wysłuchania publicznego dotyczącego ustawy o in vitro. swoją drogą to jakiś skandal, żeby nie było żadnego posła, który chciałby posłuchać co na ten gorący temat mają do powiedzenia tak zwani zwykli obywatele. wstyd i hańba. i jak tu się dziwić ludziom, którzy mówią, że polityka ich nie interesuje, skoro polityków nie interesują ludzie?


kryzysik w Kościele - ciąg dalszy

obiecałem kiedyś, że temat rozwinę, więc niniejszym to czynię.

na początku jak zwykle odnośniki: tutaj jest petycja niemieckich teologów zaniepokojonych postępowaniem papieża dotyczącym lefebrystów, a tutaj informacja o tym, że może nie wyjść im to na dobre.

zastanawiam się, dlaczego papież zdejmuje ekskomunikę z lefebrystów bez żadnych warunków wstępnych - uznanie władzy papieskiej, uznanie całości nauczania Soboru Watykańskiego II, przyjęcie i zastosowanie w praktyce ekumenizmu. po co papieżowi to całe zamieszanie? może jestem naiwny, ale pierwszy krok powinien wyjść ze strony ekskomunikowanych biskupów, którzy proszą o przywrócenie na łono Kościoła i uznają swoje błędy publicznie, a nie ze strony papieża. jeśli wziąć pod uwagę wystosowaną do nich przez papieża w czerwcu 2008 deklarację zawierającą warunki powrotu do wspólnoty Kościoła, ta decyzja wydaje się wysoce niezrozumiała.

dodatkowo lefebryści wypowiadają się w duchu, który przy największym wysiłku i dobrej woli trudno uznać za chęć powrotu do wspólnoty Kościoła: "Bp Bernard Tissier de Mallerais zgadza się z opinią, że sprawa lefebrystów nie została jeszcze zakończona. Na pytanie, czy zrewidują oni swoje stanowisko w kwestiach spornych, hierarcha odpowiada: „Nie, zdecydowanie nie. My nie zmienimy naszego stanowiska, mamy natomiast zamiar nawrócić Rzym, to jest przeciągnąć Watykan na naszą stronę”. więcej na ten temat tutaj

biorąc pod uwagę skądinąd słuszną petycję niemieckich teologów oraz informację o możliwych konsekwencjach ze strony biskupa Ratyzbony, skłonny jestem pomyśleć sobie, że Kościołowi instytucjonalnemu zależy przede wszystkim na nieograniczonej kontroli nad teologami katolickimi. znamienne, że teologowie są wezwani do złożenia przed biskupem wyznania wiary oraz przysięgi wierności. można by pomyśleć, że nie wiadomo jakie zagrożenie dla Kościoła stwarzają tę petycją. sam tekst jest sformułowany nadzwyczaj ostrożnie (przynajmniej tak wynika z polskiego tłumaczenia), więc nie wiem, czego Kościół się obawia czy czego spodziewa po tym tekście? że będzie on drugimi 95 tezami Lutra? z całym szacunkiem dla autora i sygnatariuszy, ale raczej nie. nie ten kaliber.

w przywołanym tekście nie ma moim zdaniem (ale nie jestem teologiem, więc pewnie mogę się mylić) sformułowań, które kwestionowałyby władzę papieża i nauczanie magisterium Kościoła. są za to sformułowania typu: "napawa lękiem", "prawdopodobne", "trudno przewidzieć", "z całym szacunkiem traktując starania Papieża". trzeba mieć sporo chęci wykrycia wyimaginowanego zagrożenia, a jednocześnie jakieś lęki, żeby się dopatrzyć w tym tekście zagrożenia dla spójności nauczania Kościoła.

swoją drogą autor i sygnatariusze listu chyba przewidzieli, co ich czeka po opublikowaniu, bo w ostatnim akapicie zamieścili ciekawe zdanie: "Tak długo jak Watykan stara się o powrót „zagubionych owiec” z tradycjonalistycznego skrzydła Kościoła, nie znosząc przy tym innych klątw, nie rezygnując z prawa i procedur zmierzających do prześwietlania nauki zorientowanych na reformę teolożek i teologów, jak też wykazując brak gotowości do międzynarodowego dialogu z kręgami popierającymi reformy w Kościele, przechyla się Piotrowa Łódź na niebezpieczną stronę." i nawet ten list nie jest jakimś wołaniem o reformy czy krytyką nauczania. jest wyrazem zaniepokojenia pewnym wydarzeniem. i tyle.

dla mnie oznacza to jedno: Kościół ustawia się w centrum, po lewej stronie mając różnej maści reformatorów, a po prawej różnej maści konserwatystów. w tym otoczeniu sprawia wrażenie umiarkowania. baaardzo sprytne posunięcie.

EDIT:
jednak okazało się, że można rozmawiać. teologowie spotkali się biskupem, sprawa została wyjaśniona, nie trzeba składać wyznań wiary i deklaracji posłuszeństwa (więcej na ten temat: tutaj ).

ale mimo wszystko niesmak pozostał, niestety.


Etykiety: | 0 komentarze

Wojciech Jaruzelski - postać niejednoznaczna

tutaj jest arcyciekawy wywiad z generałem Wojciechem Jaruzelskim. wywiad wart jest przeczytania co najmniej z dwóch powodów. po pierwsze: pyta Jacek Żakowski, po drugie: odpowiada Wojciech Jaruzelski.

jest to rozmowa z cyklu "Rozmowy na XX-lecie" i dotyczy przede wszystkim zmiany systemowej, jaka nastąpiła w 1989 roku, ale nie tylko. i o ile można się nie zgadzać z generałem, jeśli chodzi o poglądy polityczne, to trzeba mu oddać na pewno jedną rzecz - przyzwoitość i umiejętność przyznania się do odpowiedzialności za różne rzeczy.

można mieć do Jaruzelskiego różne zastrzeżenia przede wszystkim dotyczące zasadności wprowadzenia stanu wojennego, ale warto wziąć pod uwagę wspomnienie Bernarda Margureitte'a o Mieczyławie F. Rakowskim: "Zwierzył się wówczas - co właściwie jest na ogól przemilczane - że stan wojenny stał się konieczny, zdaniem ekipy rządzącej, nie tylko dlatego, że umiarkowani nie panowali w Solidarności, ale jeszcze bardziej dlatego, że umiarkowani w partii byli poważnie zagrożeni! „Jeżeli twardogłowi opanują partię, mówił mi wówczas, to brutalna konfrontacja będzie nieunikniona i w końcu interwencja sowiecka stanie się faktem." (pełny tekst tutaj)

ci wszyscy, którzy potępiają w czambuł generała za to, że wprowadził stan wojenny, nie biorą pod uwagę tego, co faktycznie mogło nastąpić. zawsze jest jakaś druga strona medalu. oczywiście nie musiało być tylu śmiertelnych ofiar, tylu ludzi w więzieniach, tylu złamanych życiorysów, wreszcie ohydnej żonglerki teczkami teraz. ale w żadnym systemie nie da się kontrolować wszystkich wydanych rozkazów, ich zasadności i precyzji wykonania, wszystkich wystrzelonych kul, wszystkich informatorów i współpracowników. i z całą pewnością ludzie odpowiedzialni za wszystkie ciemne momenty okresu 1981-1989 żałują tego, co się stało, a co stać się nie musiało. a jeśli nie żałują, to i tak osądzi ich Bóg i historia.

zasługą generała jest na pewno to, że zapewnił Polsce w miarę miękkie przejście z jednego systemu do drugiego. pisząc "miękkie" mam na myśli w miarę bezkrwawe. oczywiście koszty społeczne w postaci na przykład bezrobocia i upadków firm są nieuniknione. ale Jaruzelski jako prezydent był gwarantem ładu społecznego, co zresztą sam stwierdza w wywiadzie. i trudno się z nim nie zgodzić. w tym okresie PZPR miał jeszcze w miarę silną pozycję, ponadto w rękach Partii były resorty "siłowe", więc jego osoba na tym stanowisku dawała gwarancję względnego spokoju.

z wywiadu i nie tylko wynika, że Jaruzelski i większość członków Partii, a być może większość społeczeństwa uważała, że socjalizm jest całkiem niezły, tylko trzeba go trochę zreformować. ale w pewnym momencie stało się jasne, że nie da się go zreformować, że trzeba wprowadzić coś innego na jego miejsce. i chwała generałowi za to, że odbyło się to w taki sposób, w jaki się odbyło, a nie na przykład tak, jak w Rumunii. albo, że nie mamy na przykład takiej hybrydy, jak w Chinach. łatwo jest gdybać, że można było zrobić to wszystko lepiej, ale nikt nie bierze pod uwagę tego, że równie dobrze moglibyśmy teraz dalej tkwić w czymś w rodzaju komunizmu kubańskiego czy północnokoreańskiego. warto czasami o tym pomyśleć, zanim się zacznie opowiadać dyrdymały.

bardzo znamienne słowa padają na koniec wywiadu:

"Jest pan zadowolony, że stało się, jak się stało?

Tak.

Naprawdę?

Naprawdę! Może długo do tego dojrzewałem, ale dziś jestem przekonany, że Polska jest tam, gdzie jej miejsce i że jest w zasadzie taka, jaka być powinna, a co najważniejsze w zintegrowanej, europejskiej konstelacji polityczno-gospodarczej."

jeśli wziąć pod uwagę, że wypowiada je człowiek, który przez całe życie był komunistą z przekonania, to widać niesamowitą ewolucję poglądów. moim zdaniem dowodzi to dużej klasy. i sporej mądrości życiowej. Jaruzelski nie broni socjalizmu i swoich wcześniejszych poglądów do upadłego, ale między wierszami daje do zrozumienia, że jednak rację mieli jego przeciwnicy (może nie 100% rację, ale w każdym razie dużą).

jeszcze małe wspomnienie. w 2005 roku telewizja publiczna relacjonowała na żywo rozmowę Wojciecha Jaruzelskiego i Lecha Wałęsy w ramach programu "Linia specjalna". trzeba było widzieć, z jakim szacunkiem odnosili się do siebie nawzajem. może jestem naiwny, ale się głęboko wzruszyłem oglądając tą rozmowę, aż łza mi się w oku zakręciła. najważniejszymi zdaniami, które pamiętam z tej rozmowy są stwierdzenie Jaruzelskiego, że Wałęsa nigdy nie był agentem (w co akurat nigdy nie wątpiłem, w przeciwieństwie do różnej maści oszołomów) oraz stwierdzenie Wałęsy, który powiedział, że Jaruzelskiego rozumie, że choć walczyli po dwóch stronach, wierzyli w to, co robią i są ludźmi honoru. obydwu darzę szacunkiem, choć Wałęsę ze zrozumiałych względów dużo większym. i taka deklaracja z jego strony pokazuje, że on też zmienia poglądy, że on też potrafi na chwilę wyjść z szat wiecznego wojownika. a fakt, że on, ikona ruchu wolnościowego na całym świecie, a szczególnie w Polsce, potrafi podać rękę i wypowiedzieć takie słowa do swojego odwiecznego przeciwnika, symbolu opresyjnego systemu rządzącego Polską, jest dla mnie niesamowity. dzisiaj takich polityków jest zaiste niewielu, niestety


Etykiety: | 0 komentarze

poczytalność Sylwii Chutnik

nie czytałem jeszcze książki Sylwii Chutnik "Kieszonkowy atlas kobiet". napisałem: "jeszcze", bo Moja sobie kupiła i mam nadzieję, że mi pożyczy ;-). ale jeśli książka jest napisana takim językiem i z takim poczuciem humoru i dystansu do siebie, jak widać na przykład tutaj , to zapowiada się wygrubaszona uczta intelektualna.

a jeszcze dodatkowo autorka przyjeżdża na Śląsk i 28.02.2009 r. spotka się z czytelnikami w Rondzie Sztuki, więc będę miał okazję zweryfikować swoje wyżej wyartykułowane wątpliwości (w skrócie www).

nie jestem kobietą, jestem feministą (jeśli wydaje ci się to dziwne, Drogi Czytelniku, to przykro mi bardzo, ale to twój problem) i wielki szacunek niniejszym wyrażam dla Sylwii za jej działalność społeczną w Fundacji MaMa i innych inicjatywach.


Etykiety: | 1 komentarze

Andrzej Czuma - kłopotów ciąg dalszy

jakiś czas temu pisałem o powołaniu Andrzeja Czumy na stanowisko ministra sprawiedliwości i związanych z tym faktem komplikacjach.

okazuje się, że miałem rację pisząc, że to nie był dobry pomysł. o ile na kwestię długów pana ministra można spokojnie przymknąć oko, bo kto z nas nie ma długów, niech pierwszy rzuci kamieniem ;-). jeśli nawet nie długów finansowych, to przynajmniej zobowiązań moralnych. o tyle kwestia zasiadania przez pana ministra w radzie nadzorczej spółki kierowanej przez jego syna bardzo brzydko pachnie, a nawet powiedziałbym, że śmierdzi. bo nawet jeśli "...jest to "mikrokopijna firemka", a ojciec nie czerpał z tego tytułu żadnych korzyści..." (pełniejsza wypowiedź na ten temat tutaj), to:

po pierwsze:
fakt zasiadania w radzie nadzorczej tejże spółki jest karygodny ze względu na to, że A. Czuma jest ministrem sprawiedliwości (nie rolnictwa, nie edukacji, nie kultury, ale sprawiedliwości właśnie), a to oznacza, że elementarne ustawy powinien znać na pamięć. w ustawie "antykorupcyjnej" jak byk jest napisane, że nie wolno łączyć funkcji publicznych z zasiadaniem w w zarządzie, radzie nadzorczej czy komisji rewizyjnej spółek prawa handlowego. takoż w momencie powołania go na stanowisko ministra sprawiedliwości powinien w te pędy pogonić syna, żeby złożył stosowny wniosek do KRS. i dzisiaj mógłby triumfalnie pomachać nim dziennikarzom przed nosem. nawet nie orzeczeniem o wykreśleniu go ze składu rady, ale samym wnioskiem. bo miałby czyste sumienie, bo zrobiłby, co tylko mógł. ale nie był zrobił i kiepsko to wygląda niestety.

po drugie:
cała ta sprawa źle świadczy o Panu Premierze w ogólności i o jego doradcach w szczególności. oczywistą sprawą jest, że szef jakiejkolwiek firmy (a w szczególności takiej firmy, jak państwo) nie musi wiedzieć wszystkiego o wszystkim. ale od tego się ma język w gębie, żeby się zapytać, a od tego się ma doradców, żeby się dowiedzieli i powiedzieli. zakładam, że doradcy premiera nie pracują społecznie, więc zasięgnięcie pełnej informacji i przedstawienie jej jest ich obowiązkiem służbowym. skoro się nie wywiązali, to może jakaś nagana? może obniżka premii? może czas poszukać innej pracy? wiadomo, że każdy popełnia błędy, ale ich błędy mają wpływ relatywnie większy, niż moje i do tego oni są lepiej opłacani, niż ja, więc wymagać należy więcej. a do tego wszystko to łączy się ze sferą publiczną, więc widzą to wszyscy i wizerunek państwa na tym cierpi.

chciałbym wierzyć, że w przyszłości podobnych spraw będzie jak najmniej, ale jakoś, kurna, nie potrafię...

P. S.
niniejszego posta dedykuję alex2001 (jego blog tutaj ), który mnie zainspirował do napisania. pozdrawiam :-)


MirandaIM

dzisiaj będzie trochę branżowo ;-)

niedawno przesiadłem się na MirandęIM - wyczesany multikomunikator internetowy. w sumie dziwię się, że więcej ludzi z niego nie korzysta, bo bije wszystkie inne na głowę.

tutaj jest przystępnie i prawdziwie wytłumaczone dlaczego nie warto używać GG. które notabene jest gówniane moim zdaniem, a tak szumnie reklamowane nowości w GG8 są dawno obecne w innych komunikatorach.

nie będę się rozwodził nad tym, dlaczego warto używać Mirandy a nie GG, bo jest to elegancko napisane w przywołanym poście, powiem tylko, że pozbyłem się GTalka i zamiast niego mam powiadamiacz o poczcie na koncie gmaila, gdzie importuje mi z innych kont. proste i wygodne. oprócz tego mam jako kontakty serwisy pogodowe z różnych miast. początkującego użytkownika może nieco odstraszać mnogość wtyczek. cóż, dla mnie jest to zaleta. we wszystkich programach lubię grzebać w ustawieniach, więc możliwość dostosowania dosłownie każdego elementu do swoich upodobań jest dużą zaletą. kolejną zaletą jest przenośność Mirandy - wystarczy skopiować katalog z programem na przykład na penderive'a i voilà! mamy Mirandę w wersji przenośnej :-).
wtyczek jest sporo, ale nie wszystkie jeszcze rozkminiłem. w miarę rozwoju sytuacji będę informował o moich postępach w tym temacie. za pomocą Mirandy można komunikować się z użytkownikami programów/protokołów takich, jak: Gadu-Gadu, Google Talk, ICQ, IRC, XMPP/Jabber, NetSend, MSN/.NET, Tlen.pl, Yahoo. wystarczy?

oczywiście nie mówię w tym momencie, że nie należy korzystać z sieci GG, a tylko z programu GG. tak się składa, że większość użyszkodników internetu ma swój numer właśnie w sieci GG, więc korzystanie z niej jest nieuniknione, ale niekoniecznie trzeba skazywać się na ten niedopracowany produkt, jakim jest program GG8 (i ogólnie program GG).


Etykiety: | 0 komentarze

Polak, Pakistan, problem

alex2001 w bardzo fajny sposób spuentował medialną histerię dotyczącą Polaka porwanego i zabitego w Pakistanie (link: tu ).

nasuwa mi się parę myśli w związku z całą tą historią:

po pierwsze:
zniesmaczenie wałkowaniem tematu przez wszystkie możliwe media w ilościach przekraczających granice mojej percepcji. ale cóż, media lubują się w takich rzeczach (porwania, krwawe historyjki, najlepiej przyprawione szczyptą egzotyki-Pakistan w tym wypadku pasuje jak nic).

po drugie:
wylewanie krokodylich łez nad losem tego człowieka jest trochę nie na miejscu, jeśli chodzi władze państwowe. skoro był porwany nie dzień i nie tydzień wcześniej, a cztery miesiące wcześniej, to pewnie można było coś zrobić konstruktywnego.

po trzecie:
jak już się zabierać do czegoś i robimy coś w kierunku uwolnienia tego biedaka, to robić to z sensem i pomyślunkiem. jak wynika z tej wypowiedzi Gromosława Czempińskiego, można było zrobić więcej z polskiej strony i nie zdawać się na Amerykanów i Pakistańczyków. bardzo dobrze powiedziane, że mogło być inaczej, gdyby w wywiadzie pracowały doświadczone osoby. ale nie pracują, bo szlify zdobywały za poprzedniego systemu ("PRL-owcy" - cytat za G. Cz.) i zapewne nie tylko w wywiadzie tak jest, w niektórych ministerstwach, urzędach, agencjach pewnie też. nie pracują osoby, które znają się na rzeczy, ale nie przeszły weryfikacji albo ich oświadczenie lustracyjne nie było nieskazitelne. pytam się: gdzie tu sens? gdzie logika? czy ważniejszy jest kryształowy charakter (jeśli coś takiego istnieje w ogóle) czy umiejętności? w lustracyjnym szale często inkwizytorzy wylewają dziecko z kąpielą: podpisanie jakiegoś tam świstka o współpracy przekreśla całego człowieka jako pracownika, razem z jego umiejętnościami, znajomościami osobowymi i znajomościami pewnych procedur itp. smutne.

po czwarte:
jak już tam się jedzie, to trzeba się liczyć z tym, że powrót może nastąpić nie tylko na własnych nogach, ale możliwa jest też druga opcja: trumna. oczywiście nigdzie nie jest stuprocentowo bezpiecznie, ale w rejonach zapalnych trzeba brać pod uwagę większe prawdopodobieństwo opcji mniej korzystnej.

po piąte:
zachęcam do obejrzenia filmu "Cena odwagi" (ang. "A Mighty Heart") z rewelacyjną rolą Angeliny Jolie. film pokazuje, że w takich przypadkach nie tyle uwolnienie porwanego zakładnika, co choćby dotarcie do porywaczy jest kwestią szczęścia, przypadku, zbiegu okoliczności. i czasami nawet najlepsze umiejętności nie pomogą.

po szóste:
tak po ludzku żal faceta. po prostu