papież, prezerwatywy, Afryka

jakimś dziwnym trafem ostatnie wpisy dotyczą głównie Kościoła. może dlatego, że uważam się za wierzącego, jednakże bolą mnie niektóre opinie, wypowiedzi czy fakty z życia Kościoła.

dzisiaj będzie znowu o Benedykcie XVI, tym razem dwojako.

bardzo duży plus za wypowiedź o korupcji oraz nadużyciach władzy, dotyczących między innymi aktualnego prezydenta Kamerunu. "Słowa Benedykta XVI o błędach władzy to dowód sporej odwagi. Afrykańscy katolicy oczekują od Kościoła właśnie tak wyraźnego zaangażowania na rzecz sprawiedliwości społecznej - tłumaczy kameruński dziennikarz Carly Ndi Chia z dziennika The Post." z pozostałą częścią wypowiedzi papieża na temat wyzysku Afryki przez resztę świata, przyczyn rozpadu więzi rodzinnych czy możliwości wspomagania rozwoju gospodarczego tego kontynentu zgadzam się bez większych zastrzeżeń (przywołany cytat za GW - więcej na temat pielgrzymki tutaj )

duży minus za wypowiedź na temat prezerwatyw. przy czym oczywiście rozumiem to, że Kościół promuje wstrzemięźliwość seksualną oraz wierność. z tym się jak najbardziej zgadzam. jednakże pozwolę sobie uczynić jedno zastrzeżenie: co w wypadku, kiedy jedno z małżonków jest zakażone wirusem HIV? wymaganie abstynencji seksualnej w takim wypadku wydaje mi się nakładaniem ciężaru nie do uniesienia (por. Łk 11, 46). uważam, że stosunek seksualny jest jedną z rzeczy budujących relację małżeńską i bliskość, pozwalającą się nawzajem obdarowywać sobą dwojgu ludziom. wymaganie od małżonków abstynencji jest pozbawianiem ich czegoś ważnego. zdecydowanie opowiadam się za możliwością "legalnego" (czyli nie zabranianego przez Kościół) stosowania prezerwatywy we współżyciu małżonków, bo w tym wypadku nie dają oni upustu swoim żądzom i nie kochają się dla rozładowania napięcia (mam na myśli dwoje rzeczywiście kochających się ludzi), ale dają sobie dowód wzajemnej miłości i oddania. a zakażenie wirusem HIV nie powinno im odbierać możliwości dopełnienia realizowania siebie w małżeństwie.

równocześnie zdaję sobie sprawę, jak zapewne większość ludzi, że powstrzymywanie się od seksu (pozamałżeńskiego) jest tylko częściowym rozwiązaniem. i przede wszystkim dla twardzieli. nie mówię tutaj o bzykaniu się na lewo i prawo, ale o w miarę normalnym funkcjonowaniu. niezależnie od tego, czy jest się chorym na AIDS, czy nie, większość ludzi niekoniecznie odmawia sobie seksu, jeśli ma taką możliwość. więc jeśli można zarazić mniej osób, albo wręcz żadnej, stosowanie prezerwatyw wydaje się to być mniejszym złem, jeśli ktoś jest aktywny seksualnie.

zdaję sobie oczywiście sprawę, że może to wyglądać, jakbym sprowadzał pielgrzymkę papieża do tej kwestii. tak nie jest, ale przy tej okazji chciałem zwrócić uwagę szanownych czytelników na ten konkretny problem.

osobom, szczególnie mężczyznom (choć oczywiście nie tylko), które zamierzają mnie przekonywać o słuszności nauczania Kościoła (dotyczącej abstynencji seksualnej w małżeństwie) proponuję uczciwe przyjrzenie się własnej częstotliwości współżycia, niezależnie od tego, czy są przed czy po ślubie. hipokrytom dziękuję za dobre rady.


jeszcze parę słów o in vitro

tutaj jest wypowiedź kobiety, która jest w ciąży uzyskanej drogą in vitro. wypowiedź ta została odczytana na publicznym wysłuchaniu w sprawie in vitro w Sejmie RP, które odbyło się w dniu 24.02.2009 r.

muszę powiedzieć, że dawno nic mną tak nie poruszyło, jak wypowiedź tej kobiety (gorąco zachęcam do zapoznania się z całością). wypowiedź ta jest poruszająca przede wszystkim ze względu na swoją autentyczność, ale także ze względu na cytowane wypowiedzi hierarchów KRK, lekarzy i innych osób, które uważały za stosowne wypowiedzieć się na ten temat i odniesienie ich do życia konkretnej kobiety. będącej jednostką ludzką żyjącą i czującą, ale według biskupów i lekarzy nie zasługującą na szacunek i troskę.

samo nauczanie Kościoła w kwestii in vitro jest oczywiście kwestią dyskusyjną. w danej chwili jest, jakie jest, może kiedyś Kościół zmieni nauczanie również w tej kwestii, jak stało się to z nauczaniem dotyczącym na przykład transplantologii czy samobójców. natomiast rzeczą, z którą absolutnie nie mogę się pogodzić, jest w tych wypowiedziach brak szacunku do innych ludzi widoczny w podejściu Kościoła i ludzi z nim związanych, a przynajmniej powołujących się na jego naukę. ten brak szacunku często przeradza się w pogardę, której bardzo niedaleko do nienawiści.

mam głębokie przekonanie, że każdemu człowiekowi należy się szacunek.
uważam również, że każdy człowiek ma:
- prawo do prywatności,
- prawo do tego, żeby nikt nie decydował o tym, czy jego dziecko jest gorsze od innych, bo zostało poczęte in vitro,
- prawo do tego, żeby druga osoba nie ferowała łatwych wyroków na podstawie błędnych przesłanek, swojej niewiedzy i lęków,
- prawo do postępowania zgodnie ze swoim sumieniem, o ile nie narusza to godności drugiej osoby,
- prawo do wykorzystania najnowszych zdobyczy medycyny w przezwyciężeniu swoich niedomagań zdrowotnych.

zacytuję tylko jeden fragment: "My, ludzie niepłodni, nie mamy się czego wstydzić. Niech wstydzą się ci, którzy poczynają swoje dzieci w aktach przemocy i gwałtu, w zamroczeniu alkoholowym, w wyniku zdrad. Dla których poczęte dziecko jest wypadkiem przy pracy, niechcianym odpadem. Tych ludzi Kościół katolicki nie rozlicza z "godności poczęcia", bo zakłada ją automatycznie. Wszak mieli szczęście począć dzieci w wymiętej pościeli, a nie na fotelu ginekologicznym. Nie pozwolę się upokarzać i poniżać. Czuję się dumna z tego, że razem z mężem przetrwaliśmy okropne, gorzkie cztery lata. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie miłość. Jesteśmy dumni z tego, że nasze dziecko poczęło się z miłości i w miłości."

obrazuje on niestety częstą dla Kościoła katolickiego hipokryzję. jeśli coś jest pobłogosławione przez Kościół (w tym wypadku małżeństwo), to automatycznie jest dobre, jeśli nie jest lub nie do końca jest zgodne z nauczaniem Kościoła, z definicji jest złe. koniec i kropka. białe - czarne, żadnych niuansów, żadnej próby zrozumienia, żadnej empatii. prawda, że to proste? może mi się wydaje, ale niebezpiecznie blisko stąd do definiowania świata w kategoriach "swoi" - "obcy" i budowania na tym podstawy do "rządu dusz".

nikt również nie broni parlamentarzystom posiadania poglądów politycznych i ich głoszenia, ale prawo powinno być stanowione w taki sposób, aby było częścią wspólną poglądów jak największej liczby obywateli. może to nie dla wszystkich jest oczywiste, dla mnie na przykład jest: jeśli coś jest dozwolone, nie oznacza to, że jest nakazane.


ekskomunika w Brazylii

tutaj jest informacja o ekskomunice nałożonej na wszystkie osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie aborcji u 9-letniej Brazylijki. jej ciąża powstała w wyniku gwałtu dokonanego przez jej ojczyma. brak słów, aby wyrazić odrazę do sprawcy tego czynu.

w Brazylii przerwanie ciąży jest dozwolone w wypadku kiedy ciąża powstała w wyniku gwałtu lub zagraża życiu lub zdrowiu kobiety, więc przypadek dziewczynki jak najbardziej kwalifikował się do dokonania aborcji.

ale Kościół ma inne zdanie na ten temat. jednakże zastanawia mnie jedna rzecz (hmm, ciekawe. co i rusz mnie coś zastanawia...): co Kościół chce osiągnąć nakładając ekskomunikę na wszystkich ludzi związanych z tą aborcją? czy chciał, żeby dziewczynka umarła, by potem na przykład ogłosić ją świętą? w dodatku męczennicą, a to zawsze świetny wzór do naśladowania. taka cyniczna myśl przychodzi mi do głowy, bo jakoś nie umiem doszukać się innych intencji. że niby ekskomunika ma charakter wychowawczy czy pedagogiczny? albo przypomina, co Kościół myśli na temat ochrony życia poczętego? są inne sposoby, mniej drastyczne.

moim zdaniem lepiej, żeby dziewczynka żyła, rozwijała się, dorastała. być może nawet kiedyś miała dzieci. wierzę, że nie będzie zostawiona sama sobie i otrzyma niezbędne wsparcie psychologiczno-medyczne dopóty, aż będzie dorosła.

nie mam pojęcia, jakie są motywacje Kościoła w tym przypadku. ale jakimś absurdem i ogromną niesprawiedliwością z ludzkiego punktu widzenia jest to, że za zabieg aborcji można otrzymać ekskomunikę, natomiast za gwałt popełniony na dziecku (nie tylko na dziecku zresztą) nie grozi sprawcy według prawa kanonicznego nic. przynajmniej nic o tym nie napisano. jest to niezrozumiałe dla mnie. ale Kościół z tajemniczych powodów dość często nie kieruje się punktem widzenia zwykłego człowieka i nie bierze go pod uwagę.

tutaj jest napisane za co można otrzymać ekskomunikę. ponieważ wspomnianą ekskomunikę nałożył biskup wnioskuję, że chodzi o wymienione w definicji "publiczne zgorszenie" (oczywiście mogę się mylić, ale nie wymieniono nigdzie powodu). według mnie o wiele, wiele większym zgorszeniem gwałt na tej nieszczęsnej dziewczynce i brak komentarza Kościoła na ten temat.

poniżej przywołanego przeze mnie artykułu jest krótka dyskusja na temat. warto się wczytać, bo zdania są i za, i przeciw.

EDIT:
przewodniczący Papieskiej Akademii Życia Rino Fisichella skrytykował nałożenie wspomnianej ekskomuniki.

zwraca uwagę jego wypowiedź. i to zwraca bardzo pozytywnie. mianowicie powiedział, że :"Przed pomyśleniem o ekskomunice konieczne i pilne było stanie na straży jej niewinnego życia i przywrócenie go na szczebel człowieczeństwa, w czym my, ludzie Kościoła, powinniśmy być doświadczonymi głosicielami i nauczycielami" oraz :"Tak się niestety nie stało, a ucierpiała na tym wiarygodność naszego nauczania, które w oczach wielu jawi się jako nieczułe, niezrozumiałe i pozbawione miłosierdzia".

widzę tutaj rzadką niestety u hierarchów kościelnych, ale tym bardziej godną pochwały i podkreślenia umiejętność przyznania się do błędu. ba, nie tyle przyznania się do błędu nawet, co wzięcia cudzego błędu na swoje konto, że tak się wyrażę. jestem pod wrażeniem. a tym bardziej cieszę się, gdyż wypowiedź padła z ust przewodniczącego Papieskiej Akademii Życia, czyli instytucji, po której możnaby się spodziewać zgoła innej opinii dotyczącej całej tej sprawy. duże brawa.

EDIT:
tutaj jest artykuł jaśnie oświeconego redaktora Tomasza Terlikowskiego na powyższy temat, a pod spodem ciekawa dyskusja. chyba powinienem codziennie dziękować Bogu, że pan Tomasz nie został księdzem i nie głosi swoich "nauk" z ambony jako oficjalnej wykładni nauczania również mojego Kościoła.


Etykiety: | 0 komentarze

o obowiązkowym seksie i innych atrakcjach dla młodzieży

tutaj jest ciekawy artykuł na początek o jakże imponującym tytule "Seks obowiązkowy".

niezależnie od treści (o której za chwilę) sam tytuł daje świadectwo pewnej tabloidyzacji, która dotyka nawet gazet chcących uchodzić za poważne i opiniotwórcze, nie wspominając o ich religijnym umocowaniu. artykuł jest o projekcie edukacji seksualnej obowiązkowej dla większości uczniów. ale z drugiej strony taki tytuł przyciąga, prawda? a może jest po prostu wyrazem frustracji autora? tego akurat nie wiem, ale z całą pewnością jest bardzo chwytliwy i wpada w oko.

co do treści:

na początku muszę uczynić jedno zastrzeżenie: edukacja seksualna wygląda różnie, prowadzą ją często osoby do tego nieprzygotowane, uczniowie też różnie podchodzą do tych lekcji. jednak inicjatywa MEN zmierza raczej do uporządkowania tego stanu. natomiast publicyści Gościa Niedzielnego, portalu wiara.pl oraz innych tzw. mediów katolickich z góry zakładają, że będzie jeszcze gorzej, biedne dzieci zostaną zdemoralizowane i zepsute do cna, a edukacja seksualna żadnemu dziecku nie przyniesie nic dobrego. szanowni czytelnicy zechcą ocenić, kto ma rację.

we wspomnianym artykule pisze pan P. Kucharczak takie zdanie "Teraz jednak rodzice mają większy wpływ na to, czy chcą przekazywać dziecku te treści osobiście, czy oddać inicjatywę nauczycielowi." pierwsze słyszę, by zgoda rodzica na uczęszczanie jego dziecka na wspomniane zajęcia oznaczała automatycznie, że rodzice nie mogą również dziecka edukować. takie stawianie sprawy jest nieuczciwe, bo sprawia wrażenie, że szkoła chce rodziców nie dopuścić do uświadamiania dzieci. cytowana wypowiedź prof. K. Wojaczka potwierdza intencję autora artykułu.

dalej jest postawiona teza, iż "Prawdopodobnie tylko nieliczni zdobędą się na odwagę, żeby złożyć na ręce dyrektora pisemny sprzeciw. Ci, którzy to zrobią, mogą narazić się na przyklejenie im łatki radykałów." hmm, dlaczego czynić takie założenie z góry? może się akurat okazać, że na przykład rodzice wszystkich albo prawie wszystkich dzieci w danej klasie będą mieli podobne zdanie, dogadają i złożą stosowne oświadczenia. ale prościej jest zrobić założenie pasujące do założonej tezy, nieprawdaż?

MEN i prof. K. Wojaczek zgadzają się w kwestii tego, że rodzice nie wywiązują się z uświadamiania swoich dzieci. jednak MEN tę kwestię reguluje z troski o dzieci, które z braku czasu poświęcanego im przez rodziców i zbyt dużej liczebności klas i ogromu materiału nie są wychowywane przez rodziców ani szkołę, ale "przez ulicę i środki masowego przekazu". oczywiście nie zmienia to faktu, że jeśli ktoś chce dziecko uświadamiać sam, może to zrobić, zgłaszając pisemny sprzeciw. prof. K. Wojaczek widzi sprawę inaczej: "Rodzicom będzie teraz o wiele trudniej wyrazić sprzeciw, podjąć jakąś akcję, żeby wyciągnąć swoje dziecko spod wpływu nauczyciela, który je demoralizuje". po pierwsze, dlaczego ma być trudniej teraz? wcześniej było łatwiej? po drugie, dlaczego jest od razu czynione założenie, że nauczyciel dziecko zdemoralizuje?

oczywiście zdarzają się nauczyciele, którzy tą wiedzę przekazują źle. mam na myśli przekazywanie samej wiedzy bez kontekstu całościowego podejścia do dojrzewania młodego człowieka. ale czynienie takiego założenia jest trochę krzywdzące dla osób, które oprócz przekazywania wiedzy wychowują i przekazują pewne wzorce. tak się składa, że osobiście znam takich nauczycieli i wiem, że prowadzili te zajęcia w sposób nienaganny. więc takie podejście autora artykułu ich obraża.

ciekaw jestem, gdzie autor wyczytał informację, że "członkowie Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”, zajmują się zachęcaniem nastolatków do kopulacji.". ja myślałem raczej, że odpowiadają na podstawowe pytania dotyczące dojrzewania, aktu seksualnego, zabezpieczania się przed zajściem w ciążę, ale także asertywności i relacji. wystarczy poczytać na przykład raport z Wakacyjnego Telefonu Zaufania z 2008 roku, dostępny tutaj .

edukatorzy zastrzegają, że ich porady nie zastąpią porady lekarza bądź innego specjalisty oraz że edukatorzy Pontonu nie mają wykształcenia medycznego, a ich porady mają jedynie charakter informacyjny. oczywiście, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, że się posłużę przysłowiem. ale Grupa "Ponton" powstała, by młodzież mogła uzyskać choćby podstawowe informacje dotyczące sfery seksualnej, których nie otrzymała gdzie indziej, a tychże informacji potrzebuje.

tutaj się kłania kwestia wychowania młodzieży i pytania w stylu: kto tak naprawdę wychowuje polską młodzież? skąd czerpie wzorce? gdzie otrzymuje odpowiedzi na ważne dla siebie pytania? z kim może porozmawiać o ważnych dla siebie sprawach? nie ma się co oszukiwać, większość rodziców nie rozmawia ze swoimi dziećmi, bo nie ma czasu ochoty, chęci, wiedzy, by odpowiedzieć na drążące ich pytania. (większość, co nie znaczy, że wszyscy; chwała, cześć i duży szacun wszystkim tym, którzy rozmawiają ze swoimi dziećmi, słuchają ich i są dla nich kumplami). więc chyba lepiej, żeby ich dzieci czerpały wiedzę na tematy związane z seksualnością od kompetentnych osób, które są dla nich kimś w rodzaju starszego rodzeństwa i do których mają zaufanie, niż z od kolegów z podwórka czy z internetu. bo od rodziców raczej się tego nie dowiedzą. bo zakładanie, że dzieci w okresie dojrzewania się tymi kwestiami nie interesują, jest wzięte z księżyca. zachęcam do przypomnienia sobie siebie samych w tym wieku.

dość ryzykowne założenie czyni prof. K. Wojaczek cytowany pod koniec artykułu. mianowicie zakłada, że propozycja MEN jest pierwszym krokiem do wprowadzenia edukacji seksualnej typu zachodniego. po czym są wymienione patologie w nauczaniu edukacji seksualnej w różnych krajach (bardzo sprytnie!): "Jednak, moim zdaniem, w przyszłości utrudni to sprzeciw rodziców przed próbami promowania w szkole seksu oderwanego od małżeństwa, przeciw zachęcaniu młodzieży do korzystania z seksu jako miłego spędzania czasu."

informuję, że przeciwko takiemu nauczaniu pierwszy bym zaprotestował, niezależnie od tego, kto by je prowadził. ale dlaczego od razu zakładać, że MEN chce edukację seksualną w polskich szkołach stopniowo przekształcać w model zachodni? tego nie wiem i się pewnie nie dowiem.

na koniec artykułu zostawiono najlepsze:"Zastrzegam, że na razie to jest tylko projekt, który nie został jeszcze nawet wysłany do konsultacji społecznych. Wiele może się w nim zmienić. Być może w czasie konsultacji ktoś zgłosi pomysł, jak rozwiązać problemy, które pan sygnalizuje – mówi rzecznik MEN Grzegorz Żurawski." cały artykuł jest napisany w tonie co najmniej "larum grają, do szabel, panowie!". a tu okazuje się, że to tylko projekt. brawo! P. Kucharczak na Dziennikarza Roku !

żeby zostać dobrze zrozumianym: marzy mi się edukacja seksualna dostosowana do wieku dziecka, jego światopoglądu, wyznawanej religii i innych rzeczy, ponadto prowadzona przez kompetentne osoby o dużej kulturze osobistej, będące dobrymi pedagogami, łatwo nawiązujące kontakt z młodzieżą. czy tak będzie rzeczywiście, trudno powiedzieć, ale na pewno warto o to walczyć. moje zdanie na ten temat jest wyłożone tutaj, jeśli ktoś chce więcej wiedzieć o tym, co myślę na ten temat. uważam, że zdecydowanie trzeba się zająć dziećmi, które tych informacji nie mają skąd zasięgnąć. a akurat w tym przypadku niewiedza zaś może być (nomen omen) brzemienna w skutkach.

EDIT:
tutaj jest raport "Pontonu" na temat edukacji seksualnej prowadzonej w polskich szkołach. ktoś dalej uważa, że jest dobrze?