o obowiązkowym seksie i innych atrakcjach dla młodzieży

tutaj jest ciekawy artykuł na początek o jakże imponującym tytule "Seks obowiązkowy".

niezależnie od treści (o której za chwilę) sam tytuł daje świadectwo pewnej tabloidyzacji, która dotyka nawet gazet chcących uchodzić za poważne i opiniotwórcze, nie wspominając o ich religijnym umocowaniu. artykuł jest o projekcie edukacji seksualnej obowiązkowej dla większości uczniów. ale z drugiej strony taki tytuł przyciąga, prawda? a może jest po prostu wyrazem frustracji autora? tego akurat nie wiem, ale z całą pewnością jest bardzo chwytliwy i wpada w oko.

co do treści:

na początku muszę uczynić jedno zastrzeżenie: edukacja seksualna wygląda różnie, prowadzą ją często osoby do tego nieprzygotowane, uczniowie też różnie podchodzą do tych lekcji. jednak inicjatywa MEN zmierza raczej do uporządkowania tego stanu. natomiast publicyści Gościa Niedzielnego, portalu wiara.pl oraz innych tzw. mediów katolickich z góry zakładają, że będzie jeszcze gorzej, biedne dzieci zostaną zdemoralizowane i zepsute do cna, a edukacja seksualna żadnemu dziecku nie przyniesie nic dobrego. szanowni czytelnicy zechcą ocenić, kto ma rację.

we wspomnianym artykule pisze pan P. Kucharczak takie zdanie "Teraz jednak rodzice mają większy wpływ na to, czy chcą przekazywać dziecku te treści osobiście, czy oddać inicjatywę nauczycielowi." pierwsze słyszę, by zgoda rodzica na uczęszczanie jego dziecka na wspomniane zajęcia oznaczała automatycznie, że rodzice nie mogą również dziecka edukować. takie stawianie sprawy jest nieuczciwe, bo sprawia wrażenie, że szkoła chce rodziców nie dopuścić do uświadamiania dzieci. cytowana wypowiedź prof. K. Wojaczka potwierdza intencję autora artykułu.

dalej jest postawiona teza, iż "Prawdopodobnie tylko nieliczni zdobędą się na odwagę, żeby złożyć na ręce dyrektora pisemny sprzeciw. Ci, którzy to zrobią, mogą narazić się na przyklejenie im łatki radykałów." hmm, dlaczego czynić takie założenie z góry? może się akurat okazać, że na przykład rodzice wszystkich albo prawie wszystkich dzieci w danej klasie będą mieli podobne zdanie, dogadają i złożą stosowne oświadczenia. ale prościej jest zrobić założenie pasujące do założonej tezy, nieprawdaż?

MEN i prof. K. Wojaczek zgadzają się w kwestii tego, że rodzice nie wywiązują się z uświadamiania swoich dzieci. jednak MEN tę kwestię reguluje z troski o dzieci, które z braku czasu poświęcanego im przez rodziców i zbyt dużej liczebności klas i ogromu materiału nie są wychowywane przez rodziców ani szkołę, ale "przez ulicę i środki masowego przekazu". oczywiście nie zmienia to faktu, że jeśli ktoś chce dziecko uświadamiać sam, może to zrobić, zgłaszając pisemny sprzeciw. prof. K. Wojaczek widzi sprawę inaczej: "Rodzicom będzie teraz o wiele trudniej wyrazić sprzeciw, podjąć jakąś akcję, żeby wyciągnąć swoje dziecko spod wpływu nauczyciela, który je demoralizuje". po pierwsze, dlaczego ma być trudniej teraz? wcześniej było łatwiej? po drugie, dlaczego jest od razu czynione założenie, że nauczyciel dziecko zdemoralizuje?

oczywiście zdarzają się nauczyciele, którzy tą wiedzę przekazują źle. mam na myśli przekazywanie samej wiedzy bez kontekstu całościowego podejścia do dojrzewania młodego człowieka. ale czynienie takiego założenia jest trochę krzywdzące dla osób, które oprócz przekazywania wiedzy wychowują i przekazują pewne wzorce. tak się składa, że osobiście znam takich nauczycieli i wiem, że prowadzili te zajęcia w sposób nienaganny. więc takie podejście autora artykułu ich obraża.

ciekaw jestem, gdzie autor wyczytał informację, że "członkowie Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”, zajmują się zachęcaniem nastolatków do kopulacji.". ja myślałem raczej, że odpowiadają na podstawowe pytania dotyczące dojrzewania, aktu seksualnego, zabezpieczania się przed zajściem w ciążę, ale także asertywności i relacji. wystarczy poczytać na przykład raport z Wakacyjnego Telefonu Zaufania z 2008 roku, dostępny tutaj .

edukatorzy zastrzegają, że ich porady nie zastąpią porady lekarza bądź innego specjalisty oraz że edukatorzy Pontonu nie mają wykształcenia medycznego, a ich porady mają jedynie charakter informacyjny. oczywiście, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, że się posłużę przysłowiem. ale Grupa "Ponton" powstała, by młodzież mogła uzyskać choćby podstawowe informacje dotyczące sfery seksualnej, których nie otrzymała gdzie indziej, a tychże informacji potrzebuje.

tutaj się kłania kwestia wychowania młodzieży i pytania w stylu: kto tak naprawdę wychowuje polską młodzież? skąd czerpie wzorce? gdzie otrzymuje odpowiedzi na ważne dla siebie pytania? z kim może porozmawiać o ważnych dla siebie sprawach? nie ma się co oszukiwać, większość rodziców nie rozmawia ze swoimi dziećmi, bo nie ma czasu ochoty, chęci, wiedzy, by odpowiedzieć na drążące ich pytania. (większość, co nie znaczy, że wszyscy; chwała, cześć i duży szacun wszystkim tym, którzy rozmawiają ze swoimi dziećmi, słuchają ich i są dla nich kumplami). więc chyba lepiej, żeby ich dzieci czerpały wiedzę na tematy związane z seksualnością od kompetentnych osób, które są dla nich kimś w rodzaju starszego rodzeństwa i do których mają zaufanie, niż z od kolegów z podwórka czy z internetu. bo od rodziców raczej się tego nie dowiedzą. bo zakładanie, że dzieci w okresie dojrzewania się tymi kwestiami nie interesują, jest wzięte z księżyca. zachęcam do przypomnienia sobie siebie samych w tym wieku.

dość ryzykowne założenie czyni prof. K. Wojaczek cytowany pod koniec artykułu. mianowicie zakłada, że propozycja MEN jest pierwszym krokiem do wprowadzenia edukacji seksualnej typu zachodniego. po czym są wymienione patologie w nauczaniu edukacji seksualnej w różnych krajach (bardzo sprytnie!): "Jednak, moim zdaniem, w przyszłości utrudni to sprzeciw rodziców przed próbami promowania w szkole seksu oderwanego od małżeństwa, przeciw zachęcaniu młodzieży do korzystania z seksu jako miłego spędzania czasu."

informuję, że przeciwko takiemu nauczaniu pierwszy bym zaprotestował, niezależnie od tego, kto by je prowadził. ale dlaczego od razu zakładać, że MEN chce edukację seksualną w polskich szkołach stopniowo przekształcać w model zachodni? tego nie wiem i się pewnie nie dowiem.

na koniec artykułu zostawiono najlepsze:"Zastrzegam, że na razie to jest tylko projekt, który nie został jeszcze nawet wysłany do konsultacji społecznych. Wiele może się w nim zmienić. Być może w czasie konsultacji ktoś zgłosi pomysł, jak rozwiązać problemy, które pan sygnalizuje – mówi rzecznik MEN Grzegorz Żurawski." cały artykuł jest napisany w tonie co najmniej "larum grają, do szabel, panowie!". a tu okazuje się, że to tylko projekt. brawo! P. Kucharczak na Dziennikarza Roku !

żeby zostać dobrze zrozumianym: marzy mi się edukacja seksualna dostosowana do wieku dziecka, jego światopoglądu, wyznawanej religii i innych rzeczy, ponadto prowadzona przez kompetentne osoby o dużej kulturze osobistej, będące dobrymi pedagogami, łatwo nawiązujące kontakt z młodzieżą. czy tak będzie rzeczywiście, trudno powiedzieć, ale na pewno warto o to walczyć. moje zdanie na ten temat jest wyłożone tutaj, jeśli ktoś chce więcej wiedzieć o tym, co myślę na ten temat. uważam, że zdecydowanie trzeba się zająć dziećmi, które tych informacji nie mają skąd zasięgnąć. a akurat w tym przypadku niewiedza zaś może być (nomen omen) brzemienna w skutkach.

EDIT:
tutaj jest raport "Pontonu" na temat edukacji seksualnej prowadzonej w polskich szkołach. ktoś dalej uważa, że jest dobrze?


0 komentarze: